wtorek, 8 czerwca 2010

The Doors


Lata 60. XX wieku rysują się w muzyce jako okres wzrostu popularności muzyki rockowej. Gwiazdy tego gatunku prowadziły chaotyczne życie pełne narkotyków i alkoholu. Artyści budowali swoje legendy, porywali tłumy. To czas debiutów takich gwiazd jak Janis Joplin czy Jimi Hendrix. To dzięki nim współczesna muzyka brzmi tak, jak brzmi. Lata sześćdziesiąte to również czas, w którym zaistniał zespół The Doors ze swoim niezwykle charyzmatycznym wokalistą Jimem Morrisonem.
Zespół powstał w lipcu 1966 roku, kiedy to Jim Morrison i klawiszowiec Ray Manzarek spotkali się na plaży w Venice. Morrison mimochodem oznajmił, że napisał kilka piosenek i zaśpiewał znajomemu jedną z nich. Ten zachwycony tekstem i wokalem Jima zaproponował mu założenie zespołu. Jim zgodził się wejść w taki układ, ale pod warunkiem, że nazwą się The Doors. Pomysł ten zaczerpnął od słów Williama Blake`a, który twierdził, że „są rzeczy znane i nieznane, a pomiędzy znajdują się drzwi”. Właśnie takimi drzwiami chciał stać się Jim Morrison. W niedługim czasie do zespołu dołączył wykształcony perkusista, sympatyzujący z rythm and bluesem – John Densmore oraz bluesowy gitarzysta Robby Krieger, który początkowo zainteresowany był grą w grupie jazzowej. Zespół próbował znaleźć basistę, lecz nie udało im się odnaleźć odpowiedniego. Odkrywszy nowe możliwości swoich klawiszy, Ray Manzarek doskonale radził sobie wykonując również partie basowe. Doorsi początkowo grali w klubie Hoolywood - London Fog, a następnie w klubie cieszącym się lepszą opinią Whiskey-A-Go-Go. We wrześniu 1966 roku zespół wszedł do studia i nagrał swój debiutancki longplay. Pierwszym singlem stał się utwór „Break on through”, kolejnym natomiast „Light my fire”( muzycy zgodnie utrzymywali, że nigdy nie zagrali tego utworu dwa razy tak samo). Na płycie słychać liczne interludia instrumentalne, uświadamiające że The Doors to nie tylko Jim Morrison, ale i pozostała trójka. Zespół bardzo szybko zdobył szacunek i sławę. Debiutancki singiel i longplay błyskawicznie stały się Złotymi Płytami, bijąc rekordy popularności. Już w pierwszym roku sprzedaży aż 1 234 919 płyt zostało zakupionych.
Pod koniec 1967 roku The Doors wydali drugi album zatytułowany "Strange Days". Znalazł się na tej płycie utwór "Moonlight drive", który Ray Manzarek usłyszał na plaży w Venice. Zespół w pełni wykorzystał nowe możliwości studia nagraniowego, rozwijając aranżacje nowych piosenek. Możliwe było już rejestrowanie dźwięku na ośmiu, a nie czterech ścieżkach. Muzycy eksperymentowali ze swoim brzmieniem, wykorzystując nowatorskie pomysły. Grali na instrumentach w niekonwencjonalny sposób: szarpali struny, zniekształcali elektronicznie dźwięki organów Raya. Wszystko to dawało ciekawe efekty.
Rok później grupa wypuściła trzeci już longplay "Waiting for the sun". Na albumie tym umieszczony został utwór "Unknown soldier", który dopracowano na koncertach. Szybko stał się jednym z najlepszych przedstawień teatralnych zespołu. Muzycy naśladowali zachowania żołnierzy: tupali, imitując ich marsz, wokalista przybierał pozę umęczonego więźnia stojącego przed plutonem egzekucyjnym, wokół wyły syreny alarmowe. Innym utworem znajdującym się na tej płycie jest "Five to one" - kompozycja dla wielu niezrozumiała, gdyż przysłuchiwano się tylko dwóm pierwszym wersom. To z tego utworu pochodzi słynny cytat: "Nikt nie wyjdzie stąd żywy". "Waiting for the sun" tak ja pozostałe dwa albumy przyniósł grupie pierwsze miejsce na listach przebojów.

"The Soft Parade" to już czwarty longplay The Doors, wydany w 1969 roku. Jedną z lepiej znanych piosenek z tego utworu jest "Wild child". Zespół postanowił wzbogacić niektóre utwory aranżacjami orkiestrowymi i sekcjami instrumentów dętych. Album niestety nie cieszył się dużą popularnością, dlatego też grupa odstąpiła od takich ubarwień piosenek i powróciła do elektrycznego brzmienia.
Następny rok to następna płyta. "Morrison Hotel" okazała się strzałem w dziesiątkę. Jej tytuł pochodził od nazwy prawdziwego hotelu położonego w ubogiej i niebezpiecznej dzielnicy Los Angeles. Umieszczono na niej kolejny hit zespołu: utwór "Waiting for the sun". Na albumie znajduje się również "Roadhouse blues", który podobnie jak wiele innych piosenek opowiadał o duchowej przyjaciółce i ukochanej Jima - Pameli Courson. Cały longplay jest trochę inny niż pozostałe płyty The Doors. Zawiera miłosne ballady, takie jak "Indian summer" czy "The Spy", jest bardziej optymistyczny. Wielu twierdziło, że jest to najlepsza płyta zespołu.
Ostatnim albumem The Doors przed odejściem wokalisty z zespołu i jego śmiercią jest "L.A. Woman". Tytułowy utwór uznawany jest rozpaczliwy hołd dla Los Angeles, które dla Jima było "miastem nocy" - chorym i obcym. Pod koniec piosenki Morrison zwraca się do siebie w anagramie ułożonym z liter jego imienia i nazwiska: "Mr. Mojo Risin". Bardzo ważnym utworem z tej płyty jest "Riders on the storm". To kompozycja nie zawierająca gry słów, bardziej jazzowa i powolna w porównaniu do "L.A. Woman". Uważana jest za autobiograficzną.
Po śmierci Morrisona pozostała trójka nagrała jeszcze dwa albumy, na których śpiewał Ray Manzarek. Płyty te jednak nie przyniosły muzykom takiej sławy i popularności, jak te nagrane z Jimem. Sukces nigdy nie został powtórzony.
Niewątpliwie legendę The Doors stworzył głównie charyzmatyczny wokalista. Jim Morrison uważany jest za jednego z najbardziej wpływowych artystów rockowych XX wieku. Jego krótka, zaledwie sześcioletnia kariera to pasmo skandali obyczajowych, awantur, uzależnienie od alkoholu i balansowanie na granicy obłędu. Jim twierdził, że sprawdza swoje granice możliwości. Zaczytywał się w dziełach niemieckiego filozofa Fryderyka Nietzsche, który głosił, że wszystko, co nie zabija, wzmacnia. I tak właśnie postępował Morrison. Swoimi kontrowersyjnymi występami porywał tłumy, ślepo w niego zapatrzonymi i zahipnotyzowanymi jego muzyką. Sam Morrison jednak uważał siebie przede wszystkim za poetę, a nie muzyka. Aby oddzielić się od postaci wokalisty, nakazywał wydawcom swojej poezji podpisywać tomy imieniem James Douglas, a nie Jim.
Fascynujący, głęboki głos Morrisona stworzył nowe wymagania wobec wokalistyki rockowej przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Rozległe zainteresowania pozostałych muzyków The Doors nadały ich muzyce niepowtarzalny styl i brzmienie. W ich twórczości można usłyszeć wpływy nie tylko rocka, ale również bluesa i jazzu. Grupa grała bardzo precyzyjnie, dokładnie, z wieloma instrumentalnymi pasażami, stając się idealnym tłem dla głębokiego barytonu Morrisona. Organowe solówki Raya Manzarka były wizytówką zespołu. Dodatkowo celność i nowatorstwo eksperymentów muzyczno-repertuarowych stworzyły niezwykle ciekawy efekt. Zespół odpowiadał gustom zarówno największych koneserów muzyki, jak i miłośników wyrafinowanej poezji oraz młodzieży. Ciężko jest jednoznacznie określić styl muzyki, jaki grali The Doors. Najczęściej przypisuje im się reprezentowanie progressive rocka i heavy rocka, czasem też psychodelic rocka.
The Doors to wyjątkowy zespół. Nadal budzi wiele kontrowersji i dyskusji, ma licznych wiernych fanów w różnym wieku. Muzyka The Doors nadal oddziałuje na publiczność i wpływa na twórczość nowych grup. Ich utwory wykonują różni artyści i to ci najwięksi: Aerosmith, Type O Negative, Marylin Manson. Mimo śmierci Morrisona w 1971 roku legenda jego i jego zespołu nadal żyje.

Magda Mieszkowska
http://www.youtube.com/watch?v=0oW9GLgsa8s The Doors - The unknown soldier
http://www.youtube.com/watch?v=CbiPDSxFgd8 The Doors - Break on through
http://www.youtube.com/watch?v=TvBZ-TAxegc The Doors - When the music's over

Bibliografia:
* Stephen Davis, Jim Morrison. Życie, śmierć, legenda, Wrocław 2006.
*Jerry Hopkins i Danny Sugerman, Nikt nie wyjdzie stąd żywy. Historia Jima Morrisona, Poznań 2006.
*Dariusz Michalski, Rock przez cały rok, Warszawa 1990.

2 komentarze:

  1. Witam, ja właśnie przeczytałam "Nikt nie wyjdzie stąd żywy" i przyznam, że zafascynowała mnie ta książka....

    Pozdrawiam serdecznie

    Anna M.
    http://www.annamatysiak.blogspot.com/2014/01/nikt-nie-wyjdzie-stad-zywy-historia.html

    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny artykuł.

    OdpowiedzUsuń